Ostatecznie dochodzę do wniosku, że gadanie o głupotach z losowymi ludźmi nic pożytecznego nie wnosi. Będąc dzieckiem byłem bardzo nieśmiały, bałem się do kogoś w ogóle odezwać. W pewnym momencie nauczyłem się tego, ale obecnie uważam że to strata czasu. Co z tego wynika? Nico. Gadanie do ludzi nie ma wartości samo w sobie. Aktualnie odzywam się do kogoś gdy mam w tym jakiś konkretny cel, dużo ciekawsze jest odcięcie się od tego jazgotu o niczym i zajęcie się sobą. Już lepiej popatrzeć sobie na kwiatki, dzrzewa w parku czy mrówkę zasuwającą po chodniku. Poza tym ludziom nie warto opowiadać za dużo bo mogą to wykorzystać przeciwko nam, nawet ci znajomi. Lepiej wykreować fikcyjną osobę którą się nie jest i ją udawać. To daje prawdziwą wolność. Komuś o kim wiadomo wszystko i ma dużo zobowiązań wobec innych można życie wykoleić w mgnieniu oka, wsadzenie kija w szprychy jest banalne. Małomówni, zamnkięci w sobie i pozostajcy w cieniu ludzie tak na prawdę dyktują warunki, a nie są one im dyktowane. Dużo lepiej zamiast jazgotać to obserwować otoczenie i wyciągać wnioski. Po uświadomieniu sobie tego nadal nie mam problemu z zagadaniem do kogoś o coś ani też nie czuję się nijak zdziczały. Po prostu jak coś mówię to wiem po co to robię.
Rozmawialiśmy o budowaniu kompetencji społecznych i asertywności, rozmawianie z ludźmi o głupotach nie jest celem, jak napisałeś poradzenie z nieśmiałością nim jest, budowanie asertywnej postawy, otwieranie gardła.
Dzięki temu teraz, gdy masz cel to potrafisz zagadać i super.
A kreowanie fikcyjnej osoby.. no nie wiem, żeby później nie było dziwienie się, że jesteśmy samotni i nikt nas nie zna i ciągłe poczucie wyizolowania które sobie sami wówczas fundujemy.
Takie jest życie na Ziemi, zawsze jest ryzyko. Ryzyko, że ktoś nas skrzywdzi, że ktoś odejdzie, że zdradzi. To ryzyko wpisane jest w relacje. Brak odwagi by je podjąć ogranicza z kolei dostęp do miłości, zaufania, bliskości, wspólnej radości i to myślę, że warte tego ryzyka jest.
Inna sprawa, że różnie sobie potrafimy z własnymi emocjami radzić, różnie potrafimy stawiać granice, różnie nam idzie bycie sobą. Więc i nasze gotowości są różne, a relacje zawsze nacisną na nasze słabe punkty.
Dla mnie jeśli nie jestem prawdziwa tylko przedstawiam się jako jakąś kreację tzn. że na start jestem fałszywa, na start buduje relację opartą o kłamstwo- to czego miałabym się spodziewać po tej relacji jeśli od początku jest udawana i bezcelowa.
Dodatkowo brak autentyczności w relacjach oznacza ukrywanie i wypieranie samego siebie przez siebie co osobiście jak obserwuje często jest przyczyną depresji u ludzi- spełniają oczekiwania zewnętrzne czy boją się zranienia i udają kogoś innego, a sobą są tylko w samotności i cierpieniu- o którym zresztą nawet nikt nie wie poza nimi samymi.
Wolę być odrzucona za to kim jestem niż lubiana za to kogo udaje. A że jestem "dziwna" to nie jestem i dla każdego, ze mną się nie o wszystkim pogada choć umiem słuchać i pytać, więc łatwo wspomniane small talki mi idą.
i tak się zastanawiam, ale może będziesz chciał Piotr rozwinąć co np. ktoś miałby wykorzystać przeciwko mnie?
Znam swoje wady, znam swoje błędy, jestem człowiekiem. Czasem mnie ktoś zawstydzi, zirytuje, zrani... no jak to wśród ludzi. Mam też szacunek sama do siebie, jeśli ktoś celowo wykorzysta informacje o mnie dla swoich korzyści wiedząc, że przysporzy mi cierpienie to traci możliwość relacji ze mną, traci moje zaufanie. Emocje niedokarmiane przeminą i tak. Złamane serduszko też się wyleczy, w rok, dwa, trzy...dalej to ryzyko wycinka czasu w kontekście całego życia.
Wolność to bycie sobą, a nie granie kogoś w swoim własnym życiu.
Natomiast nawet w otwartości do innych i na innych warto być ostrożnym i uważnym. Nie wszystkie informacje o nas są dla wszystkich. Warto też pamiętać, że ludzi ocenia się po czynach, a nie po słowach.
Rozczarowania są wpisane w ludzką ścieżkę.
Osobiście najgorzej mi się żałuję rzeczy których nie zrobiłam ze strachu, których nie spróbowałam niż tych momentów wstydu, nieudanych podejść czy momentów rozczarowań.
"Małomówni, zamnkięci w sobie i pozostajcy w cieniu ludzie tak na prawdę dyktują warunki, a nie są one im dyktowane. Dużo lepiej zamiast jazgotać to obserwować otoczenie i wyciągać wnioski."
Nie wierzę w to prawdę powiedziawszy o tym byciu małomównym w cieniu, to taka droga psychopaty może, może ładna fantazja. Taka "ja wam pokażę" plus poczucie "gardzę wami jestem lepszy od was wszystkich". Taki cichy narcyzm.
Dla mnie brzmi jak samotność i zgorzknienie.
Ale tak jazgotanie dla gadania to też marnotrawienie energii i słów.
Dla mnie- w dalszych fantazjach, to jakimś idealnym miejscu do działania jest wyważenie- elegancji, tajemniczości, dyskrecji z otwartością i umiejętnościami słuchania i rozmawiania.
Sama tego miejsca dalej szukam, dalej popełniam błędy i powoli się na nich uczę, ale nie w jakimś cierpiętniczo męczeńskim samosądnym klimacie- wiadomo, że wstyd czy strach fajne nie są, myśli o tym jak się coś palnęło też, ale zawsze się przyglądam dlaczego się tak zachowałam, dlaczego mi się włączyły automatyzmy czy właśnie wspomniane np. jazgotanie i gadanie jakiś bzdur. To ważne lekcje bycia prawdziwym i szczerym w ogóle ze sobą.
I he he długie wyszło to moje rozkminianie 