Cześć wszystkim,
Szukam miejsca, gdzie mógłbym spojrzeć z dystansu na to, co się ze mną dzieje. Właśnie zdiagnozowałem depresję i leczę się m.in. Mozarinem. Jest ciężko, szczególnie wczesne popołudnia są najgorsze. Ale wieczory też są straszne, bo nie mogę spać. I te ranki, kiedy się budzę kompletnie bez energii.
Zastanawiam się, co zmienić w swoim zachowaniu, żeby poczuć się trochę lepiej i zobaczyć światełko nadziei. Podobno pisanie pomaga, więc piszę.
Syn niedawno poprosił mnie, żebyśmy obejrzeli nowego "Kota w butach". To niby film dla dzieci, ale okazuje się, że opowiada właśnie o depresji i kryzysie wieku średniego. Zacząłem oglądać i zrozumiałem, że czuję się jak ten kot w pierwszej połowie filmu, kiedy uświadomił sobie, że stracił juz osiem żyć i zaczął zwiewać przed śmiercią. Mam 47 lat i czuję się strasznie zmęczony. Zostało mi ostatnie życie i nie wiem, czy w moim przypadku będzie happy end. Nie mam myśli samobójczych, ale nie mam też już siły, żeby się ze wszystkim mierzyć. Kładę się z komórką czy komputerem na łóżku i godziny lecą.
Nie wiem, czy same lekarstwa mi pomogą. Mam kłopotliwe relacje z rodziną po śmierci matki, co mnie strasznie zżera. Mój brat mnie odtrącił, choć sam ewidentnie ma masę kłopotów i prawdopodobnie też na coś cierpi. Chciałbym mu pomóc, ale nie daje mi tej szansy. Ojciec choruje na ChAD i powiedział mi wcześniej wiele takich rzeczy, które do dziś nie dają mi spokoju. Mam jeszcze swoją rodzinę, w tym jedno dziecko chore na ZA i czuję, że ich zawodzę.
Czy powinienem iść też od razu do psychoterapeuty, czy lepiej poczekać aż leki zaczną działać?
Jakie aktywności wprowadzić do swojego planu dnia, żeby poczuć się lepiej?
Chciałbym siebie polubić i sobie wybaczyć swoje słabości, jak piszą w poradnikach dla chorych na depresję, ale nie potrafię. Jak się do tego zabrać?
Trzymajcie się,
Ekspat.