Ja już jestem przyzwyczajony do częstych zmian pracy, albo wylatuję albo sam kończę, bo praca staje się dla mnie nie do zniesienia ze względu na jej charakter (przeważnie fizyczna, manualna, powtarzalna lub ciężka) albo ze względu na ku*wy dla niepoznaki nazywane kolegami i przełożonymi. Pracuję od kiedy zdałem maturę i z perspektywy czasu uważam, że zlekceważyłem wroga, który jest we mnie. Zaburzenia lękowo-depresyjne bardzo utrudniają może nie samo znalezienie, ale utrzymanie pracy i efektywne jej wykonanie. Co z tego, że w HR-ach zrobię świetne wrażenie, skoro później okazuje się, że jestem pracownikiem do dupy? Nawet nie muszę czekać na opierdol od przełożonego, już na pamięć znam tę kombinację spojrzeń, westchnień i min, które mówią mi, że nie polubiliśmy się. Gdybym znów miał 19 lat i decydował o swojej przyszłości, to albo starałbym się o stopień niepełnosprawności i dalej praca chroniona albo wykształcenie w jakiejś wąskiej dziedzinie, które nie pozwoliłoby mnie tak łatwo wygryźć - tylko jakie? Nie jestem umysłem ścisłym, na programistę materiał też słaby. Przede wszystkim powinienem iść już dawno do psychiatry, jeszcze na etapie szkoły średniej. No ale to już było, minęło i błędy tamtego okresu "procentują" dziś, po kilkunastu latach.
Poza tym, fajnie dziś mamy, bo praca jest. Przeważnie gówniana, ale jest i można sobie przechodzić z kołchozu do kołchozu. Jeszcze 10 lat temu bezrobocie wśród młodzieży (18-25 lat) wynosiło ok. 25-30%, dodatkowo drugie tyle pewnie ukryte poprzez wypychanie kogo się dało na studia. Wcześniej było jeszcze gorzej, koło 2000 roku powyżej 20% w skali całej Polski i wtedy januszerka nauczyła się, że pracownikiem można pomiatać, a on jeszcze podziękuje. Wcale mnie nie martwi, że PiS ich dyma, należy im się.
Użytkownik szklanka_w_polowie_pusta edytował ten post 23 maja 2023 - 16:46