Tak jak w tytule. Po depresji, którą miałem około 4-5 miesięcy temu, przyszła względna remisja. Przyzwyczajałem się do niej 3 miesiące, a kiedy już myślałem: "w sumie nawet w depresji mogę być szczęśliwy, nie przeszkadza mi mania" minęło kilka dni i pojawił się ten magiczny stan (mania) przed którym mnie przestrzegała pani doktor i próbowała uchronić olanzapiną (lek wziąłem grzecznie słuchając pani doktor, ale może to jakoś podbiło mi nastrój przez przespanie połowy dnia po nocy w której wziąłem olanzapinę, w każdym razie wyszło jak wyszło). Jest tak cudownie, po prostu musiałem wstawić tutaj przerywnik, mój stan jest tak nierealistycznie piękny, że po prostu nie do opisania, chciałbym się nim z kimś podzielić, ale się niestety nie da. W każdym razie mania trwała u mnie, tylko około 17h (mniej więcej od 3 rano do 20), ale tak sobie pewnie myślę, że to pewnie przez stabilizator nastroju (kwas walproinowy, chociaż wcześniej uważałem, że to placebo). W każdym razie rozważam wakacje od leczenia, bo po co, skoro lepiej czuć się nie mogę, choć w manii mam tendencje do latania jak najwyżej. Jeśli was ciekawi co robiłem podczas tych kilkunastu wspaniałych godzin manii 20.12.2020 to już odpowiem, zarezerwowałem sobie 2 noce w hotelu w względnie rozsądnej cenie (chociaż jak pisałem smsa, do pani doktor, była noc, więc wolałem nie dzwonić, w stanie mieszanym stwierdziłem, że jednak zachowam pieniądze za hotel na czarną godzinę), kupiłem sobie jedzenie w internecie za 535 zł (były problemy z transportem przez granicę, więc mogłem zrezygnować z 6 produktów i zwrócili mi 140 zł), byłem szczęśliwy, ale tak prawdziwie szczęśliwy, tak jak teraz, pierwszy raz po 5 miesiącach słuchałem muzyki i delektowałem się nią. O tym jak jest w manii wie tylko ktoś kto ją miał, ale niewtajemniczonym napiszę, że to jak przeżywać najpiękniejsze chwile w życiu ze 100 krotną intensywnością, nie da się tego od tak zostawić i zapomnieć, przynajmniej ja nie potrafię. Dzisiaj znowu mam ten stan. I choć obiektywnie wczorajszy dzień: jadłem najlepszą potrawę w życiu - gulasz z jelenia ze swojskim makaronem, co prawda ze słoika, ale był tak przyrządzony jak w najlepszej restauracji, ogólnie polecam (jeśli admini pozwolą podzielić się nazwą sklepu internetowego, mogę ją podać), a na śniadanie były naleśniki z dwoma dżemami: bananowo-czekoladowym i o smaku mango (aż 80% owoców). W dodatku wczoraj się dowiedziałem, że przyjęli mnie do akademika i miło sobie rozmawiałem z przyjaciółmi, nawet zaplanowaliśmy spotkanie. A dzisiaj co? Nie żebym narzekał, ale byłem w banku w którym nic nie zyskałem, bo nie miałem dowodu, obiad był "skromniejszy", niż wczoraj, bo ten gulasz przewyższał kanapkę znanej sieci fastfoodowej pod każdym względem, miałem badania krwi, jeszcze nie znam wyników, a jedyny dzisiejszy sukces to nagły zastrzyk gotówki, która odbije mi się czkawką w maju, bo poświęcę na jej spłatę 13 rentę (chociaż fakt podbiło mi to euforyczny nastrój i miałem kilka szczytów więcej przez to). Jak myślicie, gdybym miał wybór między przeżyciem ponownie dnia dzisiejszego albo wczorajszego, który bym wybrał? Oczywiście ten z manią, bo mania to nałóg. Ja nie muszę sobie wyobrażać jak czuje się narkoman. Ja to wiem. Dlatego tak trudno mi się zdecydować, żeby kontynuować leczenie w najbliższym czasie i myślę, żeby sobie zrobić wakacje od psychiatrii.
Jeśli zastanawiacie się czemu wyprowadzam się do Krakowa właśnie teraz? Bo w sylwestra uświadomiłem sobie, że:
- Szwagier jawnie mną gardzi
- Siostra próbuje sobie podporządkować
- Tata jest mną rozczarowany
- Mama grozi mi ubezwłasnowolnieniem, a ostatnia kłótnia, którą wszczęła bez powodu, pewnie pod wpływem szwagra (spekuluje, bo mówił coś w stylu "już wiem jak go (mówił o mnie) udupić", gdy razem ze wspólnymi znajomymi siedzieliśmy u niego w pokoju)
- Przyjaciół właściwie tam nie mam (może jedną osobę mógłbym ewentualnie tak nazwać, chociaż nie wiem, czy kogoś kto nie rozumie, że druga osoba nie ma ochoty na alkohol można tak nazwać), tylko znajomi, bo to dla mnie nawet nie koledzy. Jedynych przyjaciół mam w okolicach Krakowa i chciałbym powiększyć to grono.
W Krakowie chciałem mieszkać odkąd tylko zobaczyłem to miasto, nie miałem tylko odwagi, by porzucić względny komfort mieszkania z rodzicami, ani zrobić coś wbrew ich woli o czym się dowiedzą. Miarkę przebrała kolejna i ostatnia groźba o ubezwłasnowolnieniu, więcej na to nie pozwolę.