Witam wszystkich,
Jestem nowa na tym forum ale udało mi się już przeczytać bardzo dużo wątków.
Piszę tutaj z poziomu podłogi. Dosłownie i w przenośni. Siadłam tu godzinę temu i jestem zbyt sparaliżowana żeby wstać.
Jestem w bardzo złym stanie,kompletnie wyczerpana. Zaczyna się własnie moj czwarty epizod depresyjny. Mam 28 lat i nie mam nadziei. Pierwszy raz od mojej "przygody" z depresją poważnie rozważam samobójstwo. Jedyne co mnie powstrzymuj to ból jaki sprawię innym. Ale cichy głos w mojej głowie podpowiada, że oni przecież też mają wybór, mogą do mnie dołączyć.
Jestem 2,5 roku w terapii, praktycznie bez przerwy. Dwa razy brałam leki. Skonczyłam je brać w październiku i teraz w trakcie świąt objawy wróciły. Nie mam nadziei na to że kiedy będe po prostu czuła się dobrze. Wiadomo że im częściej depresja wraca i im szybciej, tym większe ryzyko że zawsze będzie wracać. A zawsze wraca gorsza. Moja depresja zawsze zaczyna się od kryzysu egzystencjalnego. Myślę o śmierci, o tym, że każdy umrze i po śmierci nic nie ma. O tym, że całe życie to tylko pasmo cierpień, żałoby i traumy i w zasadzie po co to wszystko? Nie istnieją momenty na tyle radosne żeby stłumić ból i rozpacz. Natomiast jest rozpacz która stłumi każdą radość.
Uważam że jestem bardzo słaba psychicznie. Tak łatwo mnie załamać. Wiem,że to wina mojego dziecinstwa, bycia DDA, rodziców ale to nie sprawia że czuje się lepiej. I to jest chyba ten cały problem. Ja to wszystko bardzo dobrze wiem. Terapia mnie bardzo dużo nauczyła, mam świetną terapeutką, fantastycznego psychiatrę, przeczytałam masę książek psychologicznych, artykułów, wysłuchałam chyba wszystkich podcastów i ted talków. Mam super przyjaciół, wiem że mogę liczyć na rodzinę, mam bardzo dobrą i mało stresującą pracę, dobrze zarabiam.
I to wszystko sprawia że nienawidzę się jeszcze bardziej. Powinnam być szczęśliwa, powinnam być szczęśliwa, mam przecież tak dużo. Ale nie umiem. Myślę tylko o tym, że zaraz to stracę. Że zaraz ktoś umrze, że sobie z tym na pewno nie poradzę, że nie zniosę bólu. A potem myślę o tym że pewnie umrze kolejna osoba. Wyczekuje najgorszych serii tragedii, a potem spędzam godziny szukając informacji, czytając jak sobie z tragediami radzą inni, czy da się żyć. Potem dochodzą myśli, że w takim razie ja pewnie zaraz umrę. I dopadnie mnie nicość.
Najgorsze jest to że tydzien temu wszystko było w porządku. Tydzień temu czułam się super. W ciągu ostatniego roku zaczęłam codziennie ćwiczyć, spotykać się ze znajomymi, cieszyć się życiem. Minął tydzień i wystarczyło żeby to wszystko stało się w ogóle nie istotne. Już nawet nie pamiętam że był czas kiedy czułam się lepiej. Teraz znowu nie śpię, nie mogę jeść, ciągle płaczę, mam ciągłe ataki paniki i rozpaczy tak dużej że mam ochotę krzyczeć.
Dzisiaj widziałam się pierwszy raz z terapeutką po świętach i była przestraszona. Tym bardziej że za tydzien jej nie ma i nie będziemy się widzieć 2 tygodnie. Powiedziała mi wprost że martwi sie czy sobie poradzę i czy pisałam do lekarza. Umówiłam się więc do lekarza ale wizyta jest dopiero za tydzien. A ja nie mogę funkcjonować.
Czuję tak ogromny ból psychiczny. Żeby go tłumić wbijam paznokcie w skórę bo nie wiem co innego mam zrobić. Nie jestem w stanie przebywać z ludźmi, odwołałam wszystkie spotkania z przyjaciółmi, nawet sylwestra. Natychmiast dostaję ataku paniki w czyimś towarzystwie, nie mogę skupić się na rozmowie. I jest mi tak wstyd że się tak czuje. Nie mogę pojąć jak to możliwe że inni się tak nie czują.
I nie mam nadziei że będzie lepiej. Skoro tak świetny lekarz nie jest mi w stanie pomóc, skoro na prawdę dobra terapeutka niczego nie zmieniła, skoro mam tę całą wiedze. A nic się nie zmienia, jest tylko gorzej. Brak mi pomysłów i siły. Jest mi wstyd że ludzie mnie próbują wspierać, a ja nie umiem z tej pomocy korzystać...Chce żyć, na prawdę, ale to nie jest już życie tylko wegetacja.
Jeśli komukolwiek będzie się chciało to przeczytać to dziękuję. Zastanawiam się czy jeśli zostawilabym taki opis w listach pożegnalnych to czy bliscy by zrozumieli. Boję się że zostawię ludzi z traumą do końca życia ale to chyba nie jest wystarczający powód żeby się tak męczyć.